Kraina obiecana
Reportaż | 23 października, 2024
ŁĄCZĘ SŁOWA

W sporze o kształt polskiej i europejskiej polityki migracyjnej giną historie ludzi. Nadal mało wiemy o tym, skąd przychodzą, co przeżyli i dlaczego decydują się na tak ryzykowną podróż. Nie wiemy, co dzieje się z tymi, którym się udało.

(Magazyn Opinii Pismo, sierpień 2024)


Jest bezpiecznie? – pytam pod koniec stycznia zaufanego przewodnika mieszkającego w Irbilu, stolicy Kurdyjskiego Okręgu Autonomicznego w Iraku.

– Bardzo bezpiecznie, przyjacielu, od dziesięciu dni żadnych dronów, żadnych rakiet, bardzo bezpiecznie – odpowiada z pewnością w głosie, a ja przypominam sobie, że bezpieczeństwo to rzecz względna i że do wszystkiego można się przyzwyczaić.

Piętnastego stycznia tego roku na miasto spadły irańskie pociski balistyczne, zabijając czworo cywilów i raniąc sześcioro. Następnego dnia nad międzynarodowe lotnisko w Irbilu nadleciały drony wystrzelone przez szyickie bojówki wspierane przez Iran. Irański Korpus Strażników Rewolucji Islamskiej od lat bombarduje kurdyjskie miasta.

– Były jakieś porwania? – dopytuję.

– Tylko dwa w zeszłym tygodniu – odpowiada ze spokojem. – Ale to byli lokalni aktywiści, zresztą wypuścili ich dzień później, nie martw się.

*

Dom jest zupełnie pusty, tylko odrapane ściany z odpadającym tynkiem i podłogi wyłożone starymi dywanami. Zamiast drzwi wiszą kotary lub plastikowe zasłony. Po ścianach snują się kable elektryczne, pod sufitem dynda jarzeniówka oświetlająca wnętrze nieprzyjemnym, zimnym światłem. Z telewizora leci turecka telenowela o miłości, w którą wpatruje się starsza kobieta. Jej córka Qaniha zapala piecyk gazowy, zaparza herbatę, wsypuje dużo cukru. Dwunastoletni Hama, syn, siada obok mnie na kuchennej podłodze.

– To była decyzja, która od dawna wisiała w powietrzu – wspomina Qaniha. – Rozmawialiśmy o tym wielokrotnie. Nie było innego wyjścia. Teraz jestem kobietą bez męża, bez środków do życia. To trudne w naszej kulturze.

– Dlaczego nie wyjechaliście razem? – pytam.

– Bo nie mieliśmy tyle pieniędzy – odpowiada bez wahania. – Nasz sklep splajtował już dawno, władze utrudniały nam prowadzenie biznesu, groziły naszym klientom. Ja nie mogłam nigdzie znaleźć pracy, bo jestem jego żoną. Od dawna utrzymywaliśmy się dzięki pomocy rodziny. Podróż Umeda, mojego męża, kosztowała 7 tysięcy dolarów.

Zrzucili się na nią krewni i znajomi. Średnia pensja w Irbilu to dziś równowartość powyżej 300 dolarów – nie wystarczyło na trzy osoby. Umed Ahmed uciekł z Kurdystanu jesienią 2021 roku. Ostatnie groźby dostał kilka tygodni wcześniej. Głos w telefonie mówił, że utną mu język, a jego żonę zgwałcą na oczach syna. Umed przez lata przyzwyczaił się do gróźb, bagatelizował je, ukrywał przed żoną i braćmi. Ale tym razem życzliwi Umedowi ludzie, pracujący w rządowej administracji, ostrzegli rodzinę, że żarty się skończyły.

Bo mają powody, by nienawidzić Umeda. Od ponad dwudziestu lat otwarcie mówi o korupcji, staje w obronie aresztowanych, bitych, porwanych, zamordowanych. Jest przy tym odważny, bezkompromisowy, a jego bronią jest poezja. O wolności, o prawach człowieka, o demokracji, o polityce. Swoje pierwsze wiersze przepisywał na dziesiątki małych kartek i rozrzucał z autobusu w centrum Irbilu. Wtedy mało kto je podnosił. Potem organizował protesty i demonstracje, na których czytał przez megafon swoje rewolucyjne wersety. Grono protestujących zawsze było niewielkie, niekiedy Umed stawał na ulicy sam, ale to mu nie przeszkadzało. Z czasem stał się znany w mieście, publikował wiersze na Facebooku i YouTubie, na protestach często udzielał wywiadów, pokazywał się w telewizji. Nie zniechęcały go coraz częstsze wizyty policji w jego domu, u rodziców, sióstr i braci. Nie zatrzymywały groźby, pobicia i kolejne aresztowania. Był bezczelny, nazywał rzeczy po imieniu i nie bał się mówić, kto jest winny sytuacji w Kurdystanie – to Masud Barzani, były prezydent Kurdystanu (2005–2017).

Po wojnie domowej w latach 90. iracki Kurdystan został podzielony między dwa rywalizujące ze sobą klany. Południe jest pod kontrolą Patriotycznej Unii Kurdystanu (PUK) i rodziny Dżalala Talabaniego – szefa PUK w latach 1975–2017 i byłego prezydenta, północną częścią rządzi Demokratyczna Partia Kurdystanu (DPK) klanu Barzanich. W ciągu dziesięcioleci rodzina Barzanich de facto sprywatyzowała autonomiczny region Kurdystanu zarówno pod względem politycznym, jak i ekonomicznym. Prezydentem jest dziś Neczirwan Barzani, premierem Masrour Barzani. Na czele armii stoi Mansour Barzani, a głównymi dowódcami peszmergów (armia Kurdystanu) są Rawan Barzani, Waisi Barzani i Sirwan Barzani. Ten ostatni jest również prezesem Korek Telecom, największej sieci telekomunikacyjnej w Kurdystanie. Według raportów Transparency International (międzynarodowej organizacji zwalczającej korupcję) rodzina kontroluje również spółki państwowe i największe przedsiębiorstwa prywatne. Nestorem rodu i prezesem DPK pozostaje Masud Barzani.

Region irackiego Kurdystanu zawsze był jednym z ważniejszych sprzymierzeńców Zachodu na Bliskim Wschodzie. Kurdyjscy peszmergowie odegrali istotną rolę w wojnach Zachodu z Saddamem Husajnem oraz Państwem Islamskim. Kurdystan ma też spore zasoby ropy naftowej. Niemniej jednak to właśnie iraccy Kurdowie według Grupy Granica stanowią jedną z głównych grup migrantów na polsko-białoruskiej granicy. Dlaczego? Korupcja, nepotyzm, bezrobocie, brak usług socjalnych – słyszę to od wszystkich Kurdów, z którymi rozmawiam. W 2023 roku Irak plasował się na 154. pozycji w rankingu monitorującym skalę korupcji, prowadzonym przez Transparency International.

Zatrzymania dziennikarzy i aktywistów w Kurdystanie to codzienność. Według kurdyjskiej organizacji Metro Center for Journalists’ Rights and Advocacy w 2023 roku doszło do 249 naruszeń prawa wobec dziennikarzy. Rok wcześniej – 431. To głównie groźby, pobicia, ataki na domy i redakcje, aresztowania, tortury. Zdarza się jednak, że zatrzymane osoby znikają lub zostają zamordowane. Mimo to Kurdystan uchodzi za najbezpieczniejszy i najbardziej stabilny region Iraku.

– Nawet teraz, gdy Umed jest już daleko, my nadal żyjemy w ciągłym strachu – mówi Qaniha. – Nie mamy swojego domu, mieszkamy to u rodziców, to u brata. Przemieszczamy się między domami wieczorami, tak żeby nie zwracać na siebie uwagi. Najbardziej boimy się, że porwą Hamę, bo jest łatwym celem. Staraliśmy się dwanaście lat o dziecko, jest naszym jedynym synem. Nie mogę go wysłać na rynek, nawet na plac zabaw, by pograł w piłkę. Zresztą Hama nie ma kolegów, bo prawie nie wychodzi z domu, nie uczęszcza do szkoły. Kto nam zwróci stracony czas? Ciągle sobie wyobrażam, że jesteśmy wszyscy razem. W bezpiecznym miejscu.

Naszą rozmowę tłumaczy Hama. Jest podekscytowany, że możemy rozmawiać po angielsku. Nauczył się sam, z gier komputerowych i filmów na YouTubie. Mówi perfekcyjnie, z ładnym brytyjskim akcentem. Równie dobrze czyta po angielsku, teraz uczy się jeszcze pisać. Twierdzi, że to jedynie kwestia skupienia i czasu. A tego ma akurat bardzo dużo. Hama wyjmuje telefon i wybiera numer. Na ekranie pojawia się twarz ojca, właśnie idzie ulicą gdzieś w odległym o tysiące kilometrów brytyjskim mieście.

– To już trzy lata, odkąd widziałem go ostatni raz – mówi Hama. – Rozmawiamy każdego dnia, ale bardzo chciałbym go przytulić. Marzę o tym, by do niego pojechać, nawet jeśli miałoby to być niebezpieczne. Tata mówi, że może za rok, może za półtora roku będzie to możliwe.

– To ja namówiłem Umeda, by wyjechał – włącza się do rozmowy Rebaz, jego młodszy brat. – Upierał się, by jeszcze zostać. Ale wiedziałem, że Umeda szuka Asaisz, tajna policja. Jak oni przyjeżdżają, to ludzie znikają bez śladu. Już czterech braci odwoziłem na lotnisko w As-Sulajmanijji. Zawsze się uśmiechamy, klepiemy po plecach, zapewniamy, że wszystko będzie dobrze i wkrótce znów się zobaczymy. Ale za każdym razem mam poczucie, że widzimy się ostatni raz.

Doświadczenie migracji nie jest w rodzinie Umeda niczym nowym. Pochodzą z niewielkiej miejscowości w górach na pograniczu Iraku i Iranu. Kurdyjskie wioski uwielbiał bombardować nie tylko Saddam Husajn, ale również jego poprzednik Ahmad Hasan al-Bakr. W 1974 roku bomby zmusiły rodzinę do ucieczki do Iranu. Wrócili po dwóch latach, odbudowali dom. Wtedy spadły kolejne bomby, a mieszkańców przygranicznych wiosek przesiedlono na przedmieścia Irbilu, by odciąć wsparcie dla peszmergów walczących z wojskami rządowymi. Znów wrócili. W latach 90. góry stały się areną walki między peszmergami Barzaniego a peszmergami Talabaniego. Na wsie spadły kolejne bomby. W 1996 roku Irbil został przejęty przez wojska Barzaniego. Rodzina znów została wygnana, bo jeden z braci jest żołnierzem Talabaniego.

W 2015 roku z Kurdystanu uciekł najmłodszy z braci – Rebin. Jest pisarzem, w swoich czterech książkach krytykował nie tylko religijny radykalizm, ale w ogóle koncepcję religii i pozycję mułłów. Przez Turcję trafił na jedną z greckich wysp, a potem szlakiem bałkańskim [szlak migracji prowadzący do Europy Zachodniej przez kraje bałkańskie – przyp. red.] dostał się do Niemiec. Mieszka w Hamburgu. Dwóch innych braci również ruszyło przez Turcję, nie mieli jednak tyle szczęścia, musieli zawrócić. Czekają na kolejną okazję.

czytaj cały reportaż

Pic na wodę
Nie jestem twoim Jemeńczykiem