(Magazyn Opinii Pismo, wrzesień 2020)
Zobacz, teraz będą jeść. Wyglądają wtedy jak karmione psy czy koty. Różnica jest tylko w naszych głowach – mówi mi Paweł Artyfikiewicz z organizacji Viva!, oprowadzając mnie po schronisku w Korabiewicach koło Żyrardowa.
Kilka krów biegnie w kierunku furtki, pod którą właśnie wysypano siano. Zaczynają przeżuwać, kręcą łbami, machają ogonami. Trochę się przepychają, większa przegania mniejszą. Stoję z aparatem fotograficznym tuż obok nich, po drugiej stronie siatki. Czasami któraś z krów podejdzie, powącha moją dłoń, da się pogłaskać po głowie, potem spojrzy wielkim, lśniącym okiem i wróci do jedzenia. Dopiero po chwili zwracam uwagę, że nie wyglądają jak typowe wiejskie krowy. Są zadbane, czyste, wręcz śnieżnobiałe, ich ogony i nogi nie są utaplane w odchodach. Miały szczęście. Choć są zwierzętami hodowlanymi lub – jak kto woli – gospodarskimi czy wręcz rzeźnymi, wszystkie zostały interwencyjnie odebrane z gospodarstw. Umknęły przeznaczeniu.
– Kazimiera została zabrana w fatalnym stanie z gospodarstwa koło Kazimierza Dolnego – opowiada Artyfikiewicz. – Właścicielkę uznano za winną znęcania się nad zwierzętami. Florkę odebrano z minizoo, była okropnie zaniedbana, ale udało się ją uratować. Aśka, ta najmniejsza, to ciekawy przypadek. Jej matka rodziła same karłowate cielęta, była zatem nieprzydatna i wysłano ją w końcu do rzeźni. Aśkę udało się zawczasu wykupić. Jest jeszcze zabrany z likwidowanego gospodarstwa byczek Fernando. Krowy udało się właścicielce sprzedać, byczka nikt nie chciał, więc znalazł się u nas.
Do schroniska w Korabiewicach prowadzonego przez organizację Viva! trafiają zwierzęta z interwencji: psy, koty, konie. Ale także świnie i krowy wykupione od rolników lub z likwidowanych gospodarstw.
– Raczej nie wykupujemy krów z ferm przemysłowych – kontynuuje aktywista. – Wiemy, że jeśli wykupimy zwierzę z takiej fermy, to za nasze, czyli naszych darczyńców pieniądze, trafi tam kolejne.
– Skoro te krowy u was są wolne, to dlaczego mają tagi na uszach? – pytam o plastikowy znacznik z numerem identyfikacyjnym.
Artyfikiewicz wyjaśnia: – Prawo i praktyka weterynaryjna nie przewidują możliwości, by krowa jako zwierzę gospodarskie nie była przeznaczona do konsumpcji. Musi być zarejestrowana, a fakt, że mieszka u nas i nigdy nie zostanie zabita i zjedzona, spokojnie dożywając starości, nie ma z punktu widzenia prawa żadnego znaczenia.
Aśka, Florka i Kazimiera są krowami rasy mlecznej. Ich przeznaczeniem było życie w gospodarstwie produkującym mleko, a po kilku latach – śmierć w rzeźni. Fernando, który mleka dawać nie może, nie dożyłby nawet kilkunastu miesięcy.
Reportaż był jednym z pięciu opublikowanych w cyklu Nasze zwierzobójstwo w Magazynie Pismo