Może (morze) wróci
Literatura faktu | 14 czerwca, 2023
ŁĄCZĘ SŁOWA

"Ta książka to fascynujący opis podróży po postradzieckiej Azji Środkowej. Podróży, do rozpoczęcia której impulsem stała się jedna z największych katastrof ekologicznych na ziemi! - Adam Wajrak


Niedaleko za hostelem jest wzgórze, a na nim osobliwy monument. Okazałych rozmiarów ostrosłup pochylony w jedną stronę, tak jakby chciał coś wskazać. Owszem, chce. Wskazuje morze. To pomnik Morza Aralskiego. Z jednej strony na ostrosłupie widnieje napis „Moynaq 1960” i wielka niebieska, rozlewająca się plama: mapka Arala z tamtego czasu. Po drugiej stronie napis „Moynaq 2011” i mała niebieska plamka na dużym białym tle. Datę zmieniają co roku. Co roku przemalowują również niebieską plamkę Arala. Już za kilka lat będą mogli swobodnie pomalować całość na biało. Nawet tablice informacyjne postawiono — opis tragedii przedstawiony jest na kilku planszach wraz ze zdjęciami satelitarnymi. Tu musiało być jak w Karwi nad Bałtykiem — stoję na wzgórzu, które opada w kierunku wody stromymi klifami. Kiedyś zapewne stały tutaj kafejki, cukiernie, smażalnie ryb, dzieci biegały z watą cukrową, a ludzie, siedząc pod parasolami, patrzyli na fale.

Pod pomnikiem stoi starszy człowiek — oparty o barierkę, spogląda w pustynną dal. Zerka w moją stronę, w jego spojrzeniu widzę zaproszenie do rozmowy.

Sailau, bo tak ma na imię, jest Karakałpakiem, ale mówi po rosyjsku, a nawet trochę po angielsku. Dzięki temu udaje nam się w miarę swobodnie porozmawiać. Sailau ma około 70 lat i przez większość swego życia był rybakiem. Podobnie jak jego ojciec, dziadek i zapewne większość męskiej części rodziny. Był świadkiem życia i powolnego umierania morza. Widział każdy etap katastrofy.

— Widzisz tamten cypel? Tam mieliśmy port. Stamtąd wypływaliśmy naszą łodzią każdego ranka. — Patrzę we wskazanym kierunku. Dziś po porcie nie został nawet ślad. — Bardzo dużo ryb tu było. Każdego dnia łowiliśmy tony ryb.

— Bo woda kiedyś była tutaj — pokazuje laską w dół urwiska. — Jeszcze w 1970 roku. Tu, gdzie dziś stoją wraki, było pełno wody. Potem było już coraz gorzej. Nasz Aral zaczął odchodzić. W 1980 roku był już trzy kilometry stąd. Kutry odpływały coraz dalej i dalej, na głębsze wody, a w 1984 w ogóle przestały pływać, bo brzeg był za daleko. Te, co tu stoją, to tylko przybrzeżne kutry. Wszystkie duże statki zostały tam, daleko, na dnie. Stały się grobem Arala. Ale nawet je z czasem zabrali. Parę lat temu przyjechali Chińczycy i rozebrali na stal, pocięli na żyletki.

Sailau, gdy mówi o Aralu, nigdy nie używa słowa „jezioro”. Zawsze mówi „morze” lub „nasz Aral”.

— Wiesz, że za czasów ZSRR wszyscy tutaj przyjeżdżali na wakacje? Przylatywali samolotami na nasze mujnackie lotnisko. Kiedy był Aral, mieliśmy tutaj sanatoria, domy wypoczynkowe. Młodzież do nas przyjeżdżała na obozy pionierskie Artek. A teraz? Zobacz, co zostało.

Nie wiem, co mam mu odpowiedzieć. Każde słowa będą głupie, niewłaściwe. Mogę jedynie słuchać. Widzę, że Sailau mówi z ogromnym bólem. Jego oczy stają się szkliste, widzę kręcące się w nich łzy.

— Tu, na dole, na plaży pod nami, stały restauracje. Tam dalej były jurty, ze trzydzieści sztuk. W Mujnaku mieliśmy kina, teatry. Wszystko tu było. Mujnak był pięknym miastem. Co nam pozostało? Zrobili nam to sztuczne jeziorko, to, co tam widać — Sailau pokazuje na widoczny w oddali pasek wody. — Jest tam trochę ryb i tak jakoś sobie żyjemy. Ale oprócz tego jeziorka wody już nigdzie nie ma, jest zupełnie sucho.

Sailau przychodzi w to miejsce prawie codziennie. Spotykam go tam jeszcze kilka razy. Spędza tutaj całe dnie, jest kustoszem nieistniejącego aralskiego muzeum.

Sztuczne jezioro, o którym wspominał Sailau, władze utworzyły nieopodal miasta, by rybacy choć przez chwilę mogli się poczuć tak jak lata temu, gdy żeglowali po wodach Arala. Kilka kilometrów za jeziorkiem, obok osady Porlatau, kończy swój bieg Amu-daria, wsiąkając w piach. Gdy rzeka przyniesie więcej wody, ta jest kierowana właśnie do jeziorka. Na brzegu zalewu stoi kilka łódek wiosłowych, biega pies, jest też paru rybaków. Władze postawiły tu nawet wielką przenośną lodówkę — naczepę do tira.

— Dużo jest tu ryb? Ile dziennie łowicie? — pytam jednego z rybaków.

— Czasami udaje się coś złowić. Trochę tylko. Niewiele. Kiedyś łowiliśmy tony.

Machają ręką, gdy chcę im zrobić zdjęcie. Chowają twarze, odwracają się. Czują się upokorzeni obecną sytuacją i tym, jak traktują ich władze państwowe. Karakałpacy, jako mniejszość etniczna, są w Uzbekistanie dyskryminowani, traktowani jako obywatele drugiej kategorii, podobnie jak ich kraj. Rząd w Taszkencie nie przejmuje się zbytnio losem żyjących tu ludzi. Karakałpakstan zawsze był i jest nadal rejonem ogromnej biedy. Choć stanowi jedną trzecią obszaru Uzbekistanu, to PKB autonomii nie przekracza 2,5% PKB całego państwa. Dobra miesięczna pensja to 20 dolarów.

Więc z czego ci ludzie żyją? Nie wiem. Niektórzy próbują łowić ryby w tym malutkim jeziorze. Co złowią, zawożą na targ do Kungradu lub Nukusu. Ale nad brzegiem jeziora łodzie można policzyć na palcach jednej ręki. Co robią pozostali? Większość żyje z głodowych zasiłków i rent. Tu nie ma żadnych perspektyw. Niektórzy mają jakieś zwierzęta, najczęściej krowy. Tylko gdzie je paść, skoro wszędzie dokoła pustynia? Któregoś dnia widzę osobliwą scenę: obok wraku zardzewiałego kutra stojącego na piachu przechodzą krowy. Powolnie kołyszą się na pustynnych piaskach. Wracają z wypasu?

Tam, gdzie od czasu do czasu pojawi się choć odrobina wody, dokoła wyrastają kolorowe, piękne na swój sposób, porosty, czerwone, rdzawe. Niestety, każda woda tutaj bardzo szybko znika, zostawiając po sobie wyciągniętą z gleby sól. Te piaski, choć nie widać tego na zdjęciach, są zawsze pokryte warstwą soli. Żeby włożyć rękę do piasku, najpierw musisz przebić się przez solną skorupę, dopiero pod nią jest miękko. Jak crème brulée w dobrej cukierni. Tę sól czuć w powietrzu, drapie w gardle za każdym razem, gdy bierzesz oddech. Wiatry rozwiewają tysiące ton słonego pyłu (według szacunków instytucji zajmujących się tym problemem: nawet 200 000 t) w promieniu setek kilometrów. Niestety, oprócz soli pył niesie również toksyczne związki chemiczne i metale ciężkie spłukane z plantacji bawełny. To wszystko niszczy uprawy i hodowle zwierząt, zanieczyszcza wody, glebę i negatywnie wpływa na zdrowie ludzi. Gruźlica, rak płuc i gardła, anemia, wszelkiego rodzaju alergie, wirusowe zapalenie wątroby i tyfus dziesiątkują ludność. W rejonie Morza Aralskiego liczba przypadków tych chorób jest aż trzy razy większa niż w innych częściach kraju. Sól nie pozostaje również bez wpływu na oczy oraz skórę. Jakby tego było mało, śmiertelność noworodków sięga 75 przypadków na 1000. W najbiedniejszych rejonach Polski na 1000 noworodków umiera 9. Ryszard Kapuściński, pisząc rozdział „Azja Środkowa, zagłada morza” (fragment jego słynnego Imperium), był w Mujnaku na przełomie lat 80. i 90. Od tego czasu wiele się zmieniło. Na gorsze, rzecz jasna. W 1989 r. w samym Mujnaku żyło jeszcze 12 200 osób. Obecnie miasto ma kilkuset mieszkańców, w większości starców bądź dzieci. Każdy, kto może, ucieka, choćby do Kungradu lub Nukusu.

>> Kup książkę "Może (morze) wróci"

Afronauci. Z Zambii na Księżyc